Jak widać, blog już od dawna jest martwy. Była to miła przygoda, pisać dla Was przez tyle lat. Niestety, wszystko kiedyś się kończy. Moje dane w zakładce ,,KONTAKT" nadal są aktualne, jeśli ktoś jest zainteresowany skontaktowaniem się ze mną.


środa, 21 września 2016

Tokyo Ghoul: Codzienność – recenzja

Ghul, ghula – w wierzeniach przedmuzułmańskiej Arabii zły duch pustynny (...), demon, zwykle rodzaju żeńskiego, wywodzący się z arabskiego folkloru. Ghule zwabiały, napadały i zabijały podróżnych (zwykle potem pożerały swoje ofiary) oraz okradały groby z umarłych (...). Wikipedia

     Jestem osobą, która zazwyczaj ma duże wymagania odnośnie mang i książek. Zwykle narzekam na głupoty, wytykam błędy, wyśmiewam się ze słabych yaoi i jestem paskudną malkontentką, dlatego ludzie dziwią się, gdy mówię, że jakaś mainstreamowy hit sezonu bardzo mi się podoba. Zwierz zwany myszą jest nieprzewidywalny i ma dziwny gust. Większość osób, które znam, nie przepada za serią Tokyo Ghoul, no panie, jak to tak, ludożercze potwory kawiarenkę prowadzą i akcja tak się wlecze? Może to dlatego, że poznałam wersję papierową, a nie anime, tokijskie żule całkiem mi się spodobały. Przemawiało do mnie to, że wreszcie nie ma bezmyślnych potworów do wyżynania, ale stworzenia podobne ludziom, które również mierzą się ze swoimi problemami, jedne w taki sposób, drugie w całkiem odmienny. Wielu czytelników pewnie obrazi się na mnie za to porównanie, ale mnie Tokyo Ghoul swoimi założeniami przypomina trochę genialne Shiki, tylko w realiach miejskich i bardziej shounenowe.
 




Tytuł: ,,Tokyo Ghoul: Codzienność"
Inne tytuły: ,Tokyo Ghoul: Hibi"
Autor: Shin Towada, Sui Ishida (wersja mangowa)
Wydawca polski: Waneko
Gatunek: akcja, dramat, okruchy życia, nadprzyrodzone
Grupa docelowa: seinen
Ilość tomów: 1 
Cena okładkowa: 24,99zł






     Wielki hit ostatnich czasów opowiada o studencie zwanym Ken Kaneki, który pewnego dnia umawia się na randkę z prześliczną dziewczyną, lecz niestety okazuje się ona straszliwym ghulem, jednym z potworów nękających ludzkość. Sami pomyślcie, która dziewczyna poszłaby gdzieś w celach romantycznych z naszym bohaterem? Nie mam złudzeń, jeśli chodzi o większość japońskich młodych kobiet... Rize atakuje Kena, jednak szczęśliwym trafem przygniata ją waląca się konstrukcja, niestety, żeby nie było tak pięknie, w wypadku poszkodowany zostaje również jej niedoszły chłopak. W szpitalu dobre ziomki lekarze przeszczepiają mu organy martwej dziewczyny, przez co nasz bohater nabywa pewne cechy ghula. Bestie te, przed którymi przestrzegają telewizja i gazety, wyglądają jak ludzie, ale są od nas znacznie silniejsze i wyposażone w broń o nazwie kagune. Najlepsze zostawiłam na koniec – ghule mogą żywic się wyłącznie ludzkim mięsem, ewentualnie łyknąć trochę kawy, nie ma możliwości, żeby spożyły coś innego.

     Light novel wydana przez Waneko jest dodatkiem do głównej serii i zawiera zbiór opowiadań o tym, jak ghule radzą sobie w codziennym życiu. Ponieważ manga, której jak na razie przeczytałam sześć tomów, przypadła mi do gustu i mam słabość do light novel, zdecydowałam się kupić ten bonusowy tomik i pomęczyć Was recenzją. Otrzymujemy pięć historyjek plus jeden dodatek. Cudów nie oczekiwałam, ale miałam nadzieję, że książka choć trochę pomoże w znalezieniu odpowiedzi na pytanie, jak to jest być ghulem w świecie ludzi. Czy tak się stało?


1. BIBLIA
     Denerwuje Was to, że ludzcy przyjaciele super nie z tego świata bohaterów często są traktowani po macoszemu, jak takie zapychacze? Mnie też! W tej historyjce kolega Kena dostaje trochę więcej czasu i wreszcie dowiadujemy się o nim czegoś więcej. Japonia to nie Polska i spokojnie mogą powstawać tam Kluby Okultystyczne, nikt o nich nie będzie robił reportaży w Uwadze. Członkowie jednego z takich stowarzyszeń napadają Hideyoshiego i wciągają w śledztwo, którego celem jest zdemaskowanie ukrywających się na uczelni ghuli. Jednym z podejrzanych o spożywanie ludzkiego mięsa kiedy nikt nie patrzy jest oczywiście Kaneki. Jak śmiesznie. Historia jest dość przewidywalna, wprowadzeni bohaterowie mogliby być ciekawi, gdybyśmy wiedzieli o nich choć trochę więcej. Na plus wychodzi Hide, okazuje się, że jest o wiele bardziej spostrzegawczy i subtelniejszy niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Fajnie, że nie mamy do czynienia z kolejnym przygłupim statystą, który jest jedynie źródłem niezbyt wyrafinowanych Elementów Komicznych.

2. BENTOU
     Kiedy jesteś ghulem, nawet taki drobiazg jak zjedzenie razem z koleżanką bentou jest wyzwaniem na miarę pokonania anakondy zielonej w Purus. Dobrze wie o tym Touka, która stara się wtopić w ludzkie społeczeństwo i chodzi do szkoły średniej jak inne nastolatki. Choć dziewczyna jest zazwyczaj chłodna i opryskliwa, bardzo troszczy się o swoją przyjaciółkę ze szkolnej ławki, która wyraźnie jest dla niej ważna. W tej historii dowiemy się nieco więcej o naturze ich relacji, co jest interesujące, dostaniemy jednak również sztampowy motyw szkolnych dręczycieli. Powiem prosto z mostu – nigdy nie przepadałam za Touką, powiedzieć, że ma trudny charakter, to mało. Rozumiem jej motywy, ale jednak nie chciałabym spędzić ani minuty w takim towarzystwie. Minusem opowiadania jest to, że musimy użerać się z Touką, która jest wyjątkowo nieogarnięta, jednak można to wybaczyć, bo wyraźnie zasygnalizowano, że z charakterem tej dziewczyny jest coś bardzo nie tak. Zapomniałam jeszcze dodać, że nie obędzie się bez scen w domyśle wzruszających. Jednak Touka jedząca w mandze potrawę przygotowaną przez swoją ukochaną przyjaciółkę mimo cierpienia, jakie jej to sprawiało, była o wiele bardziej poruszająca niż to, co widzimy tutaj.

3. ZDJĘCIE
     Są ghule, które starają się wtopić w tło, polują kiedy muszą lub wcale, asymilują się z ludźmi. Zdarzają się jednak przypadki takie jak Shuu Tsukiyama. Ten pan jest takim smakoszem i znawcą, że Magda Gessler mogłaby mu buty czyścić. W tej opowieści poznamy jego przeszłość i dowiemy się trochę więcej o tym bardzo zaburzonym ghulu. Shuu dał się podejść jak uczniak – został sfotografowany podczas pożywiania się nogą biegacza (a widzicie, dbanie o formę nie jest zdrowe). Teraz musi zająć się pewną małą dziewuszką, która wyjątkowo mało przejmuje się tym, że znalazła się na celowniku straszliwego ghula. Opowieść byłaby może i dobra, gdyby nie to, że autor wyraźnie nie wiedział, czy postawić na akcję i zagadki, czy może na okruchy życia i skupienie się na rozwijającej się relacji Shuu i Hori. Zgrzyta mi też właśnie sama postać zapalonej miłośniczki fotografii. Takie osoby może i fajnie wyglądają na kartach książki czy mangi, jednak w prawdziwym życiu po prostu nie sposób ich spotkać, są bowiem skrajnie nieprawdopodobne psychologicznie. No dobrze, powiedzmy, że tym razem jakoś to zaakceptuję. 

4. PRZYJAZD DO TOKIO
     Choć mogłoby się tak wydawać, na Tokio świat wcale się nie kończy i ghule można spotkać również w innych rejonach Japonii. Ikuma Momochi to młody muzyk, który właśnie opuścił swoją rodzinna miejscowość i wyruszył na poszukiwanie szczęścia w stolicy. W domu zostawił przyjaciół i ukochaną rodzinę. Aha, wspomniałam już, że jest ghulem? To zdecydowanie moje ulubione opowiadanie, które wprowadza powiew świeżości do świata Tokyo Ghoula. Ikuma nie jest stąd, nie zna miejskich zwyczajów, unika społeczności ghuli. Lekkoduch z gitarą, który stara się znaleźć drogę w życiu. Może trochę irytować swoim nieogarnięciem, ale to bardzo sympatyczna i wiarygodna postać o interesującej przeszłości. Dzięki niemu możemy spojrzeć zarówno na ghule, jak i ludzi, z całkiem innej perspektywy. 

5. ZAKŁADKA
     Kiedy myślimy o ghulach zwykle przed oczami pojawiają się nam dorośli i nastolatki, ale przecież oni kiedyś też byli dziećmi. Hinami to osierocona dziewczynka-ghul, która po stracie rodziców zamieszkała z Touką. Takie dziecko niewiele ma od życia, nie może za bardzo wychodzić z domu, żeby nie rozpoznali jej łowcy ghuli i nikt nie nabrał w stosunku do niej żadnych podejrzeń. Młode ghule nie są w stanie jeszcze odpowiednio się kontrolować, a Hinami jest do tego wyjątkowo wrażliwa. Kaneki martwi się, że dziewczynka nudzi się siedząc zamknięta w czterech ścianach malutkiego japońskiego mieszkania, więc postanawia zabrać ją do biblioteki. Zawsze uważałam, że wątek Hinami i jej rodziny jest interesujący i najmocniej przemawia za tym, że ghule powinny mieć jakaś szansę na koegzystencję. W tym opowiadaniu mamy ładnie pokazane problemy, z którymi musi mierzyć się młody ghul, takie jak brak kontaktu z rówieśnikami czy życie w izolacji od świata zewnętrznego. Dość pesymistyczna historia, ale znalazło się w niej światełko w tunelu i raczej nie zanosi się na to, że to jedzie shinkansen. Zakładkę psuje trochę Touka, która osiąga szczyty bycia bucem i tsundere. Rozumiem, po co tej serii taka postać, ale wcale nie powoduje to, że lepiej się o niej czyta.


     Niewątpliwą zaletą zbiorku jest przedstawienie zagadnienia koegzystencji ludzi i ghuli z różnych perspektyw. Dowiemy się, co sądzą przedstawiciele obu stron, każdy dostanie możliwość zabrania głosu, przy czym ani ghule, ani ludzie, nie stanowią monolitu. Historyjki nie wspinają się na wyżyny finezji, gniazdko budowane przez badylarki to to nie jest, ale pojedyncze opowiadania ładnie się ze sobą łączą, informacje zawarte w jednym tekście mogą całkiem zmienić nasz odbiór reszty.
 

     Cały tomik skupia się głównie na problemie koegzystencji ludzi i ghuli, stara się odpowiedzieć na pytanie, czy w ogóle jest ona możliwa, nic dziwnego więc, że sama zaczęłam się nad tym zastanawiać. Łatwo mówić o tym, że tak naprawdę te dwa gatunki wcale diametralnie się od siebie nie różnią i wzruszać się losem biednej Hinami, ale czy ktoś w ogóle ma pomysł na to, jak by takie wspólne życie miało wyglądać? Na litość, w ubiegłym wieku do wywołania wśród mieszkańców Europy fali nienawiści do Żydów wystarczyło posądzenie ich o machlojki finansowe i rozwieszanie plakatów głoszących, że to właśnie oni przynieśli epidemię tyfusu. Dodawanie do macy krwi niemowląt było zwykłym mitem, a ghule ludzi zjadają naprawdę. Czy społeczeństwo byłoby w stanie zaakceptować fakt, że nieopodal żyją stworzenia, które traktują nas jako jedyne źródło pokarmu? Ciężko mówić tutaj o nieuzasadnionych uprzedzeniach, w ludziach włącza się po prostu instynkt przetrwania. Czy gdyby ghule postanowiły, że nie będą zabijać, to pozwolono by im mieszkać koło nas? Powstałyby getta? Znakowanie? Osobną kwestią jest pozyskiwanie przez pokojowo nastawione ghule mięsa. Oficjalnie raczej nikt nie pozwoli, by ciała samobójców były głównym źródłem pokarmu, bo samobójstwom rząd stara się zapobiegać. Zostają ciała osób zmarłych w wyniku choroby, wypadków, starości. Obecnie jest problem nawet z tym, żeby rodzina zmarłego pozwoliła na pobranie organów na przeszczepy ratujące życie, a co by się działo, gdyby ktoś chciał nogą krewnego nakarmić ludożerczego potwora? Boli mnie, że tak naprawdę Tokyo Ghoul nie porusza wcale takich kwestii i ciągle mamy tylko koegzystencja to, koegzystencja tamto, pokój bracie. Po tej książce spodziewałam się czegoś minimalnie więcej.

Z lewej TG, z prawej Zerowa Maria :V
     Mysza niczym polujący sekretarz wężojad rzuca się na kolejną wadę książki, a jest nią styl. Lubię czytać light novelki i wiem, że zazwyczaj nie jest to literatura najwyższych lotów, jednak nie da się przymknąć oka na język, jakim jest pisany ten tomik, bo musiałabym zamknąć oboje oczu całkowicie, a jak wtedy czytać. Styl jest dość prymitywny, czasem przywodzi na myśl ten ze szkolnych wypracowań, pojawiają się niezręczności, nie przeszkadza to jednak za bardzo w czytaniu, jeśli traktujemy tę książkę jak lekkie czytadło. Na plus zalicza się obecność jakichkolwiek opisów, choć do tych z SAO czy nawet Another Note sporo im brakuje. To pozycja na jakieś dwie godziny, w błyskawicznej lekturze pomaga jeszcze duża czcionka, znacznie większa niż w Zerowej Marii. Tokio Ghoul: Codzienność ma mniejszy format od wspomnianej ligh novel, co w połączeniu z dużymi literkami daje całkiem grubą książeczkę, ale treści w tym niewiele. 

     Nieodłączną częścią light novel są ilustracje, tym razem nie znajdziemy raczej wielu obrazków na całą stronę, tylko małe rysunki umieszczone koło tekstu. Do wspaniałych nie należą, ale patrzy się na nie miło i dobrze uzupełniają treść książki. Na początku tomiku Waneko umieściło dwustronną rozkładówkę, dla chcącego nic trudnego. Zawiera ona rysunki wykonane w specyficzny sposób, nieco rozmyte, ale bardzo klimatyczne. Plusem wydania są małe obrazeczki koło umieszczonych na dole strony tytułów opowiadań, takie szczegóły powodują, że mamy wrażenie obcowania z naprawdę dopieszczonym produktem.



     Teraz będę narzekać jak stara bulwa, którą w zasadzie jestem. Waneko w przypadku swoich light novel stawia na obwoluty, w przeciwieństwie do Kotori. Niestety! Zarówno w przypadku Zerowej Marii, jak i Tokio Ghoula, obwoluty są strasznie badziewne i łatwo się niszczą, do bieluśkiej, matowej obwoluty od TG brud po prostu lgnie jak pasikoniszka do skorpiona. Light novel czyta się jednak dłużej od mangi, przez co jest większą szansa na uszkodzenie tomiku. Po zdjęciu obwoluty wcale nie jest lepiej, okładka jest cienka, łatwo się brudzi i gniecie. Tomik TG zniszczył mi się bardziej od stania na półce niż SAO noszone przez wiele dni w plecaku. Moim zdaniem skrzydełka i sztywna, lakierowana okładka to w tym przypadku najlepsze rozwiązanie. Nasze wydanie ustrzegło się raczej przed literówkami i błędami, zauważyłam może jedną, tłumaczenie jest w porządku, mam wrażenie, że trzeba tutaj odnieść się do starej maksymy – z pustego i Salomon nie naleje. Posypały się głosy krytyki odnośnie umieszczenia na obwolucie łącznie trzech napisów informujących, że mamy do czynienia z light novel, ale jestem w stanie zrozumieć decyzję wydawnictwa. W końcu Waneko wydaje również mangową wersje Tokio Ghoula. Często spotkałam się z przypadkami, gdy ludzie nie wiedzieli, że w Polsce wychodzi jakaś manga lub kupowali light novel myśląc, że biorą komiks, więc dzięki tym napisom może choć parę osób uniknie pomyłki.

     Są light novel napisane naprawdę świetnie, które w niczym nie ustępują tak zwanym poważnym książkom, są też takie, które pod względem stylu nie powalają, ale nadrabiają fabułą. Tokio Ghoul: Codzienność nie należy do żadnej z tych dwóch grup. Opowiedziane historie szału nie robią, w zasadzie tylko wielki fan serii może się nimi zachwycać, jedynie dwie z nich potrafiłabym komuś szczerze polecić. Dla wartości estetycznych z kolei takich książek się nie czyta. Nie mogę powiedzieć, że to słaba light novel, na którą w ogóle nie warto spojrzeć, bo tylko bieda, cierpienie i pusty śmiech, ale jednocześnie nie jest to coś, czym zachwyciłaby się nawet osoba nieznająca głównej opowieści. Jeśli znasz i cenisz Tokio Ghoula możesz spokojnie sięgnąć po ten dodatek, ale w innym wypadku raczej nie ma sensu się w to pakować.


Moja ocena: 5,5/10


22 komentarze:

  1. Wahałam się nad zakupem tego, ale z racji, że nie znam ani anime ani mangi, odpuściłam - i najwyraźniej słusznie zrobiłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze zrobiłaś, bez znajomości głównej serii raczej nie ma jak tego czytać :)

      Usuń
  2. TG mnie w ogóle nie interesuje z żadnej strony. Obejrzałam pierwszy odcinek anime i w sumie to nah.
    Touka nawet wygląda jakby miała być irytująca, po pierwszym odcinku anime zdążyłam ją znielubić (głównie przez sponiewieranie tego drugiego ghoula, który miał pożreć/zabić Kanekiego). Ale mnie ogólnie bohaterki w anime/mandze zgrzytają bardzo. Niby trochę całkiem fajnych żeńskich postaci znam, ale jest też masa takich schematycznych i po prostu irytujących, że tylko krzyczeć wewnętrznie.
    W ogóle fajne rozważania jeśli chodzi o koegzystencję ghuli z ludźmi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego, co wiem, to anime jest o wiele gorsze od pierwowzoru, fabuła strasznie się ślimaczy, do tego cenzura i trochę zmienionych elementów, manga jest inna.
      Najwięcej fajnych bohaterek kobiecych było w Sayonara, Zetsubou Sensei :D
      Dziękuję, nawet kiedyś się zastanawiałam, czy nie zrobić panelu na jakimś konwencie o tej koegzystencji ludzi i ghuli.

      Usuń
    2. Też słyszałam i chyba nawet w pierwszym odcinku zastosowali cenzurę. Ale czytałam pół pierwszego rozdziału u koleżanki kiedyś i były widoczne różnice już na starcie.
      O, anime o Zrozpaczonym Nauczycielu =D Fascynuję mnie to anime pod wieloma względami, bo ja to się zachwycam na przykład samą animacją.
      Gdybyś miała robić to istnieje szansa, że na jakimś konwencie mogę się pojawić w roli wsparcia duchowego. A jeśli plan A, by zawiódł powiadomiłabym znajomków, którzy jeżdżą po konwentach. Shire wielki organizator publiki :^
      (a tak naprawdę to posłałabym znajomków, żeby później wszystko ze szczegółami mogli mi odpowiedzieć).

      Usuń
    3. Wsparcie zawsze mile widziane, ja nie mam ziomków, które jeżdżą na konwenty.

      Usuń
  3. Ja bardzo lubię Tokyo Ghoula, bo to taka oryginalna historia :)
    Ale jestem na razie zapoznana tylko z mangą - light novelka i anime jeszcze przede mną (chociaż oglądałam kilka odcinków anime) ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem dopiero po 7 tomie mangi, ale cicho, nie mów nikomu!

      Usuń
  4. Macałam kiedyś tę LN-kę w empiku i nawet w dotyku obwoluta jakaś taka nie teges mi się wydawała. Zresztą obwoluty to w ogóle jest zUo, jak dla mnie mają rację bytu tylko li w takich naprawdę ładnych wydaniach, które z założenia mają ozdabiać półkę i cieszyć paczałki, ewentualnie przy niezbyt dużych i grubych tomikach, gdzie nie przeszkadzają za bardzo. A jeszcze nie widziałam LN-ki zaliczającej się do którejś z tych kategorii. Całe szczęście na razie żadna od Waneko mnie nie zainteresowała i nie muszę narzekać.

    Za mangowego TG mam zamiar się kiedyś zabrać, czytałam trochę pozytywnych opinii, ale jakoś niezbyt mnie ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie ktoś, kto również jest za skrzydełkami~! Nie wiem czemu, ale te obwoluty do LN u Waneko są jeszcze badziewniejsze niż te do mang, obwoluta do Horimii a na przykład Zerowej Marii to całkiem inny świat.

      Usuń
  5. Historię z mangi chciałabym poznać do końca, ale do LN niekoniecznie mnie ciągnie, szczególnie kiedy tak średnio ją oceniłaś. :/
    Dzięki wielkie za recenzję, już wiem, że to raczej nic dla mnie! :D
    Ta dziewczyna na pierwszym obrazku przy tekście bardzo mi się podoba. *_*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie ona ma świetny dizajn i boleję, że tak jej mało :C

      Usuń
  6. "tokijskie żule" haha xD Widziałam anime, ale mi nie podpadło. Chyba nie moje klimaty po prostu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Towarzystwo skupione wokół bydgoskiej biblioteki mangowej tworzy alternatywne nazwy popularnych mang :D
      Przykłady:
      Służąca przewodnicząca – Służąca pierdząca
      Mirai Nikki – Me jajniki
      Tokio Ghoul – Tokio Żul

      Usuń
  7. Taa... Tokijskie żule XD
    Jestem fanką Tokyo Ghoula i Shikiego, dlatego po części się zgadzam, że te dwie serie są do siebie pod pewnymi względami podobne :) Tomików mangowych mam na razie 5, a light nowelkę kupię nawet jeśli oceniłabyś ją na -100/10. Nie przeszkadza mi łopatologia językowa (chociaż przy HFOD było to udręką i ogólnie nienawidzę łopatologii językowej, ALE! dla Tokyo Żula się poświęcę). Szkoda, że obwoluta się brudzi - będe musiała swój tomik zamknąć w folii albo jakiejś skrytce, gdzie się nie kurzy i nie brudzi.
    Oglądałaś odcinek specjalny Tokyo Ghoul Pinto? Bo jest właśnie na podstawie Zdjęcia i takie nawet średnie wyszło - ale i tak lepsze niż drugi sezon głównej serii ><
    Och, Hide <3
    Będę czekać na recenzję całej mangi :3 A Shikiego czytałaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja z góry zakładałam, że ta ligh novel nie będzie ósmym cudem świata, a i tak ją kupiłam, więc to coś znaczy i pokazuje moje podejście ;)
      HFOD miał coś, czego TG na szczęście nie ma – tragicznie opisane tragiczne sceny seksów. To już jest duży plus dla TG.
      Nie oglądałam anime TG, bo jest ponoć nudne i ogólnie be, manga lepsza.
      Shiki czytałam chyba 2 pierwsze tomy, ale o wiele bardziej lubię anime, ma genialną, klimatyczną muzykę i naprawdę interesujące wykonanie.

      Usuń
  8. A "Yoshida"?
    Chociaż w "Przyjeździe do Tokio" bohater faktycznie był dość nieogarnięty, to historia była całkiem ciekawa, taka inna od reszty. Bardzo doceniam to, że Hide potrafi ruszyć głową (i dobrze mu to wychodzi). I ta obwoluta... też narzekam na to, że jest taka cienka, podobnie jak sama okładka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stwierdziłam, że ta historia jest zbyt krótka i nie umiem o niej wiele napisać, niech będzie niespodzianką.

      Usuń
  9. Nie widziałam anime Tokyo Ghul, ale przeczytałam 14 tomów mangi i w sumie mam takie zdanie jak napisałaś na początku - plus dużo filozoficznego bełkotu. Taka seria jest fajna jak się zna dwie-trzy rzeczy w tym stylu, ale dziesiąta z kolei może wymęczyć ;)

    Podoba mi się sama okładka, jeśli coś mnie przyciąga do czytania to właśnie ona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładka jest urocza, ilustracje są urocze i kilka scenek również C:

      Usuń
  10. Ghul kojarzy mi się z Harrym Potterem - coś tego typu siedziało na strychu i jęczało :D

    OdpowiedzUsuń